Dr Piotr Kuczek, wykładowca Katedry Wychowania Fizycznego PWSZ w Tarnowie, stoi za sukcesami polskich lekkoatletów podczas Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio. Złoty i srebrny medal Róży Kozakowskiej oraz srebro Michała Derusa ucieszyły jednak nie tylko trenera naszej kadry paralekkoatletów. Dokonaniami sportowców z Tarnowa żyła cała Polska. Pamiętać trzeba przecież także o brązowym medalu Marzeny Zięby w podnoszeniu ciężarów i czwartym miejscu Joanny Mazur wraz z przewodnikiem Michałem Sawickim w biegu na 1500m.
Gdyby pokusić się o klasyfikację polskich klubów zrzeszających paralekkoatletów, którzy wzięli udział w Igrzyskach w Tokio, to członkowie Startu Tarnów – Tarnowskiego Zrzeszenia Sportowców Niepełnosprawnych okazaliby się najlepsi w Polsce!
Z dr. Piotrem Kuczkiem rozmawialiśmy m.in. o sukcesach, pokonywaniu przeciwności losu, mentalności Japończyków, azjatyckim jedzeniu i… studentach PWSZ w Tarnowie, którzy mają swój udział w medalowym dorobku tarnowian. Zachęcamy do czytania lub słuchania wywiadu oraz oglądania niepublikowanych wcześniej materiałów wideo z archiwum Piotra Kuczka.
Jet lag już minął? Odespałeś igrzyska?
Teraz jest już zdecydowanie lepiej. Na początku nie było lekko. W tamtą stronę podróżuje się 36 godzin. Po przyjeździe do Japonii byliśmy potwornie zmęczeni. Na miejscu byliśmy wieczorem, wszyscy padli i poszli spać. Pierwszy dzień był chyba najtrudniejszy, ale dość szybko się zaaklimatyzowaliśmy. Chyba pomogła nam nasza motywacja; byliśmy zmobilizowani do osiągnięcia postawionych sobie celów. Z resztą zaczęliśmy od 8-9 dniowego obozu w Kaminoyamie. Prosto z niego udaliśmy się do Tokio.
Ile w sumie czasu spędziliście w Kraju Kwitnącej Wiśni?
Ponad 3 tygodnie, licząc oczywiście pobyt w Kaminoyamie, który okazał się bardzo pożyteczny. Przyznam, że początkowo byłem co do tego trochę sceptycznie nastawiony. Okazało się jednak, że klimat jest tam nieco zbliżony do tego, który czuje się w Beskidzie Sądeckim, a więc czuliśmy się jak w domu.
Czyli warunki zapewnione przez Japończyków były komfortowe.
Tak, w tym samym ośrodku przebywali przed nami pełnosprawni sportowcy. Byli tam już wcześniej przy okazji mistrzostw świata i teraz przed igrzyskami. Jest to miejsce sprawdzone i znakomite. W przyszłym roku odbędą się mistrzostwa świata w Kobo. Między tym miejscem i Kaminoyamą jest jednak spory dystans i raczej kadra z tego ośrodka nie będzie wtedy korzystać.
Na pewno znajdziecie równie dobre miejsce. Powinienem zacząć od gratulacji. Wszyscy tutaj w Tarnowie, ale myślę, że i w całej Polsce, bardzo przeżywaliśmy te igrzyska. Można powiedzieć, że niektórzy od igrzysk sportowców w pełni sprawnych, mocniej przeżywali igrzyska paraolimpijskie. Przyjmij wielkie gratulacje, bo wynik sportowy był absolutnie niesamowity. Można go uznać bez wątpienia za olbrzymi sukces. Przed igrzyskami mieliście jakiś medalowy plan? Czy udało się go w pełni zrealizować?
W moim przypadku tak. Miałem tylko 3 osoby, z czego dwie zdobyły medale. Niestety przy skoku w dal się nie udało, jednak te trzy medale na trzy osoby, to nadal jest super wynik. Opieraliśmy się na rankingach, jednak można je było wyrzucić do kosza. Na tych igrzyskach parasportowcy osiągali wyniki nie z tej ziemi. Róża pobiła rekord świata o 30 cm, a nawet to nie dało jej złota. Oczywiście nie jesteśmy tym faktem zawiedzeni. Zwracam jedynie uwagę na to, ile było takich przypadków, że ludzie kończyli zawody z poprzednim rekordem świata na koncie, a nie udawało im się wywalczyć jakiegokolwiek medalu.
Tak było chyba w zawodach w pchnięciu kulą. Wtedy zawodniczka, która zgarnęła złoto, osiągnęła kosmiczny wynik.
Zgadza się. Poprawiła się z 6,80 m na 7,60 m. Może się wydawać, że jest to tylko 80 cm. Jednak proszę sobie wyobrazić sytuację, w której przełożymy taką różnicę proporcjonalnie na zawody w pchnięciu kulą dla w pełni sprawnych zawodników. Wynosiłaby ona 7 metrów. To jest niesamowita przepaść!
Teraz bardzo trudne pytanie. Któryś z tych medali cieszył Cię wyjątkowo i miał dla Ciebie szczególną wartość?
W sumie zdobyliśmy 3 medale, ale wydaje mi się, że ten ostatni zdobyty przez Różę, to była taka wisienka na torcie. Jeśli by się nie udało, to nic by się nie stało, bo swoje zrobiła już wcześniej. Pamiętam, że przez dłuższy moment cieszyliśmy się po jej rzucie ze złota, byliśmy przekonani, że nikt nie poprawi wyniku. Okazało się, że został pobity. Można powiedzieć, że ten medal był już takim dodatkiem do bardzo dobrych występów. 27 sierpnia był ważnym dniem. Byłem wtedy z Różą na stadionie. Występ Michała oglądałem z płyty. Oczywiście niczego nie widziałem, więc musiałem wspomagać się telebimem. Wyobraź sobie te podwójne nerwy. Z jednej strony Róża rzucała maczugą, z dużymi szansami na złoto. Ulżyło mi nieco w momencie, kiedy Michał skończył na pierwszym miejscu. Róża rzucała ostatnia, ale wcześniej bardzo ucieszyła się z sukcesu reprezentacyjnego kolegi. Podbudowało ją to i chyba stwierdziła, że nie może być gorsza. Podsumowując, medal Róży był oczekiwany. Z kolei ten Michała był pewnym zaskoczeniem, chociaż brąz braliśmy w ciemno. Przy okazji eliminacji zobaczyłem w jak niesamowitej formie się znajduje. W tym biegu można było wyluzować w końcówce, to prawda, ale on uzyskał taką przewagę, że wyraźnie wyhamował przed metą i mimo tego wykręcił znakomity wynik. W tamtym momencie zapaliła nam się lampka. Uwierzyliśmy w medal, jedynie jego kolor pozostawał znakiem zapytania.
Dziś trudno w to uwierzyć, ale tak wyglądały pierwsze treningi Róży, gdy stan zdrowia zmusił ją do zmiany dyscypliny
Teraz może o zawodnikach. Chciałbym zacząć od Róży Kozakowskiej. Kilkanaście miesięcy temu do mnie zadzwoniłeś, spotkaliśmy się i opowiedziałeś mi niezwykle tragiczną historię. Wtedy usiłowałeś pomóc jej, zbudować warunki i możliwości do tego, żeby wyprowadzić ją na prostą po problemach rodzinnych i olbrzymich problemach zdrowotnych. Walczyłeś o nią jak lew, przekonałeś również Panią Rektor, z resztą chyba nie trzeba było długo jej przekonywać. Wierzyłeś wtedy, że może zostać dwukrotną medalistką Igrzysk Paraolimpijskich?
Sytuacja Róży diametralnie się zmieniała. Jej choroba postępowała w dramatycznym tempie, następowały pewne wahania zdrowotne z tendencją stałą w dół. Powodowało to też zmiany naszych nastrojów. Kiedy było lepiej, wtedy była wiara. Zaczynaliśmy od skoku w dal, potem pchnięcie kulą na stojąco. Za co by się nie wzięła, to zawsze na treningach porównywałem jej wyniki do rankingu międzynarodowego. Niemal za każdym razem znajdowały się w światowej czołówce. Niestety nogi powoli przestawały pracować, szczególnie z lewą był spory problem. Wiadomo było, że na stojąco niestety już nie może rzucać. Przeszliśmy więc do pozycji siedzącej. Ta forma również stała u niej na poziomie światowym. Róża ma taki talent sportowy, że w każdej konkurencji daje sobie radę. Wydaje mi się, że byłaby znakomitą siedmioboistką. Wcześniej posiadała nieprawdopodobną siłę. W tej chwili te ręce są już słabsze. Na szczęście maczuga jest lżejsza i w przypadku tej konkurencji bazuje się raczej na szybkości. Tę wrodzoną szybkość ona jeszcze ma. Niestety tam gdzie potrzeba siły, jest już nieco gorzej.
To jest ciekawa historia, bo pomijając te wszystkie względy, ma ona niesamowitą zdolność do adaptacji do nowych konkurencji. Róża nie jest tarnowianką, ale trafiła do Tarnowa i dostała wsparcie jeszcze w momencie, gdy nie była szerzej rozpoznawalna. Raczej mało kto, poza tym nieco hermetycznym paraolimpijskim światem, o Róży usłyszał.
Tak, ona trafiła do Tarnowa, ponieważ próbowaliśmy stworzyć jej godne warunki. Jak się okazało, mieszkała wcześniej w kontenerze. Dodatkowo nie sprzyjała odległość. Samochodem z manualną skrzynią nie mogła jeździć, a więc odpadała możliwość trenowania. Trzeba było się nią bardziej zaopiekować. Tam zostałaby sama, więc z prezesem Szczepańskim spróbowaliśmy ją sprowadzić do tarnowskiego klubu. Dzięki temu wszystko zaczęło układać się zgodnie z naszym planem. Róża mogła wyjeżdżać na obozy, spędziła na nich wiele dni. Najczęściej stacjonowaliśmy w Spale; tam mogła trenować w rewelacyjnych warunkach. Oczywiście formę utrzymywała także na miejscu, gdy odstęp pomiędzy kolejnymi obozami był za długi. Ona jest typem zawodnika, który po treningu potrzebuje nieco więcej czasu na regenerację. Jest to po części związane z problemami zdrowotnymi. W jej przypadku jest utrzymana pewna cykliczność obóz – odpoczynek – treningi w Tarnowie – kolejny obóz. To jest dla niej wymarzona sytuacja. Gdybyśmy chcieli utrzymać ją tylko przy ciężkim cyklu treningowym, nie dotrwalibyśmy do tych igrzysk.
Muszę też spytać o naszego ,,Emeryta”, czyli Michała Derusa. Nadmieńmy, że „Emeryt” to jego ksywka.
Tak, i to od chyba ponad dziesięciu lat.
Mimo że Michał ma 25-26 lat?
Troszkę więcej, ale nie wypominajmy. W każdym razie, nie kończy kariery.
Tego się trzymajmy. On zrobił życiówkę na Igrzyskach. Jeżeli zawodnik bije rekord życiowy na najważniejszej imprezie, dla trenera jest to miód na serce.
Michał był bardzo dobrze przygotowany, chociaż informację o rekordzie życiowym muszę sprostować. Jego rekordem, jeszcze z zawodów dla pełnosprawnych, jest 10,51 m, więc życiówki tym razem nie zrobił. Ten wynik nie znajdował się na listach IPC, ponieważ nie został wysłany. Nie było też delegata, a więc nikt tego osiągnięcia nie zna.
Wiemy zatem, dlaczego japoński realizator wyświetlił Personal Best przy jego wyniku.
Oczywiście, nadal jest to Personal Best w ramach zawodów paraolimpijskich.
Michał wyrasta chyba na najbardziej utytułowanego paralekkoatletę z Tarnowa. Zgromadził już niezwykłą kolekcję medali.
Ma bardzo dużo osiągnięć; przede wszystkim z mistrzostw świata. Natomiast teraz zdobył swój drugi medal paraolimpijski.
Przypomnijmy, że pierwszy zdobyty w Rio.
Zgadza się. W przypadku medalu z Rio, można powiedzieć, że był ciężko wywalczony. Tutaj sytuacja była lepsza. Jego forma była dobra, chociaż początek tego biegu mimo wszystko był niezbyt udany. Znając jego dotychczasowe starty i zdolność biegu na dystansie, obawiałem się, że skończy tym razem poza podium. Po 30-40 metrach był w środku stawki, jednak w kluczowej fazie wyraźnie się rozpędził. Jeszcze nie widziałem, żeby tak ładnie biegł na dystansie. Muszę przyznać, że trochę tego biegu żałowałem. Apetyt rośnie w miarę jedzenia; była szansa na coś więcej.
Mówiąc wprost: była szansa na złoto.
Oczywiście! Było bardzo blisko. To 10,53 było do zrobienia przy takim biegu na dystansie. Gdyby start, który z reguły ma dobry, poszedł po jego myśli, byłoby zdecydowanie lepiej. W tym wypadku gdzieś na trzecim, czwartym kroku potknął się i stracił nieco równowagę. Rytm został zaburzony i potem musiał sporo nadrabiać.
To jest niezwykłe, bo przed Igrzyskami bralibyście srebro z pocałowaniem ręki . Teraz pojawiają się marzenia o złocie. Chciałbym zapytać też o Joasię Mazur i Michała Stawickiego. 4 miejsce na 1500 metrów niestety jest najgorsze dla sportowca.
Zgadza się. Ten bieg był dosyć dziwny. Wydawało się, że Kenijczycy odpuścili. Po przekroczeniu 200 m zaczynali wyraźnie odrabiać straty. Nie wiem, czy była to ich taktyka, czy radosne i swobodne bieganie. Już w tamtym momencie bałem się, że ten medal może się wymknąć. Michał i Asia ustanowili jednak w tym biegu rekord życiowy. Jest to kolejny przykład na to, że tutaj aby zdobyć medal, ten Personal Best, czy też najlepszy wynik w Europie to minimum, które i tak nie daje żadnej gwarancji. Poziom był nieprawdopodobny.
Z drugiej strony, jeżeli komuś kibicujemy, a sportowiec bijący rekord nie osiągnie medalu, w dalszym ciągu można uznać go za zwycięzcę. Przebijanie własnych barier jest równie ważne.
Dokładnie. Tak było i w tym przypadku. Najlepszym przykładem jest wywiad z Maćkiem Lepiato, skoczkiem wzwyż. Na tej imprezie osiągnął wynik 2,04 m, co jak na jego możliwości, nie jest czymś wybitnym, z czego on sam doskonale zdawał sobie sprawę. Po dwóch złotych medalach, które zdobył w Londynie i Rio, udało mu się tym razem zająć trzecie miejsce na podium. W pierwszym wywiadzie po zakończeniu konkurencji był trochę rozgoryczony. W kolejnym podszedł jednak do sprawy w nieco inny sposób. Pewne rzeczy sobie przemyślał i doszedł do wniosku, że ten medal jest dla niego najcenniejszy, bo zdecydowanie najtrudniej było mu go zdobyć.
Chciałbym teraz zapytać o plany sportowe i zarazem o to, jak udaje Ci się łączyć bycie trenerem z pracą na Uczelni. Wcześniej byłeś Kierownikiem Katedry Wychowania Fizycznego, a teraz nadal jesteś dydaktykiem. Pogodzenie tych wszystkich spraw przychodzi Ci z trudem?
Zdecydowanie jest to bardzo trudne. Szczerze powiedziawszy, nawet pandemia poszła mi nieco na rękę w ostatnim czasie. Będąc na zgrupowaniu, miałem większe możliwości przy ustalaniu treningów. Zajęcia teoretyczne przeprowadzałem zdalnie, tak jak większość z nas. Natomiast zajęcia z lekkoatletyki musiałem później nadrabiać. Koniec końców udało się zrealizować cały program i wszystkie godziny dydaktyczne.
Czyli studentów możemy uspokoić, na zajęciach w październiku dr Kuczek się pojawi.
Jestem i będę. Chociaż różnie to dla studentów się układa. Wkrada się pewna dezorganizacja, zajęcia muszą być odrabiane, jednak staramy się to wszystko sensownie ułożyć.
Mogą też mieć świadomość, że przyłożyli swoją rękę do sukcesów Twoich zawodników!
Tak jest, dziękuję im za to. Bez wątpienia są współtwórcami tych osiągnięć!
Jeżeli chodzi o plany sportowe. Dałeś trochę luzu swoim zawodnikom?
Oni sami sobie ten luz zorganizowali. Należy się im bez dwóch zdań.
Kiedy zatem powrócicie do reżimu treningowego i jakie macie w planach starty w najbliższej przyszłości?
W tej chwili dopiero będziemy rozmawiać na ten temat. Róża i Michał chcą dotrwać do kolejnych Igrzysk. Odbędą się one nie za 4, a za 3 lata, co jest bardzo dobrą informacją.
Dodajmy, że przyszłe Igrzyska odbędą się w Paryżu.
Zgadza się. Jest szansa, że uda im się wystartować. Nasze plany związane z przygotowaniami będą skupione na tym, aby te występy umożliwić.
Czy zainteresowanie, jakie się pojawiło wokół Róży, pomaga jej? Widziałem zdjęcie z prezesem Orlenu, który zapowiedział oficjalnie, że będzie ją wspierał.
Media zrobiły niesamowitą robotę. Obserwowałem sytuację na bieżąco. Kiedy byliśmy na kontroli antydopingowej, był z nami Michał Pol. Wróciliśmy o wpół do 1 do wioski. Trochę to wszystko trwało, te procedury japońskie są trochę wydłużone i precyzyjne aż nadto, ale tak już jest. Zapytałem Michała, czy idzie spać. W odpowiedzi usłyszałem – Jak do spania! Ja idę do pracy teraz! Do tej pory oglądałem zawody, a teraz muszę zrobić z tego relację. Więc oni wykonywali w Tokio bardzo ciężką pracę i zrobili nam taką promocję, jakiej się nie spodziewaliśmy.
Pamiętam, że już w Rio było bardzo dobrze, jeśli chodzi o dostęp do relacji z zawodów. Kojarzę też wcześniejsze Igrzyska. Między tymi imprezami jest ogromna dysproporcja. Wcześniej trzeba było się solidnie wysilić, żeby dotrzeć do wyników. Teraz otrzymaliśmy znakomite relacje. Na TVP Sport każdy mógł śledzić te najważniejsze dla Polaków starty. Na koniec naszej rozmowy chciałbym zadać pytanie o Japonię, o pobyt tam. Jak wyglądał taki standardowy dzień po rozpoczęciu Igrzysk? Zakładamy, że był to dzień startów.
To zależy. W większości te dni przebiegały podobnie. Rano sesja przedpołudniowa, potem popołudniowa. Jeżeli ktoś miał luźniejszy dzień, bo żaden z jego zawodników nie startował, dorzucaliśmy trening. Wielu zawodników było w Japonii od 24 sierpnia. Niektórzy spośród nich rywalizowali dopiero 4 września. Trzeba było tę przerwę należycie wykorzystać i normalnie trenować. Normą było to, że wracaliśmy do wioski w późnych godzinach wieczornych. Stołówka była czynna całą dobę, więc jak wcześniej powiedziałem, zapewniono nam komfortowe warunki.
Smakowały Wam japońskie potrawy?
Jak najbardziej, ale raczej tylko na początku większość z nas zachwycała się nowościami. Wszystkiego trzeba było skosztować. Po kilku dniach, może po tygodniu, szukaliśmy już tego, co najbardziej zbliżone było do europejskich, a najlepiej do polskich dań. Te poszukiwania do najłatwiejszych nie należały, ale jakoś sobie z tym poradziliśmy.
Czy w natłoku tej olbrzymiej pracy, którą musiałeś wykonać przy treningach i dniach sportowych, był czas na zwiedzanie? Zobaczyłeś Japonię oczami turysty?
Nie tylko nie było czasu, ale też nie było prawa. Z wiadomych względów, nie mogliśmy wyjść poza wioskę. Można powiedzieć, że zwiedzaliśmy Tokio tylko z autokaru. Po pewnym czasie pamiętałem już drogę na pamięć, także nie doświadczyłem szczególnych atrakcji turystycznych.
I na koniec. Japończycy byli przyjaźnie nastawieni? Wspomniałeś o tym japońskim porządku, że wszystko ma być ustawione od a do z. Z jakiej strony zapamiętasz obsługę Igrzysk i tych wszystkich wolontariuszy?
Przechodzili samych siebie, to było widać szczególnie na naszym zgrupowaniu w Kaminoyamie. Wyglądali jakby nudzili się i tylko czekali na to, żeby w czymś nam pomóc. Z nieba im spadła okazja do tego, że ktoś na wózku chce przejechać pod górę na podjeździe, więc można rzucić się na niego i asystować. Tak to wyglądało. Kiedy potrzebowaliśmy czegokolwiek, natychmiast wszystko było organizowane. Uprzejmość była odczuwalna. W Tokio procedur był nadmiar i to się robiło nieco uciążliwe. Mają tam już taki wewnętrzny reżim; u nich wszystko musi być wykonane zgodnie z planem i na czas. Nie może być inaczej. Brakowało mi trochę takiej spontaniczności, działali trochę jak automaty. Wszystko było perfekcyjnie wykonane, dokładnie zrobione, ale można było odczuć, że to inna kultura.
Spontaniczność była w Rio, bo ona jest przypisana do Brazylijczyków.
Właśnie! Co kraj, to obyczaj! Inna mentalność.
Wspaniałe doświadczenie, wspaniałe sukcesy, wspaniałe medale. Jeszcze raz gratuluję! Proszę żebyś przekazał gratulacje zawodnikom od całej naszej społeczności akademickiej. Wierz mi, że wszyscy trzymaliśmy kciuki, emocjonowaliśmy się bardzo Waszymi startami. Jeszcze raz dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych wspaniałych sukcesów.
Bardzo dziękuję!
Rozmawiał: Piotr Kopa; pomoc redakcyjna: Jakub Groncikowski.
Fotografie pochodzą ze archiwum Piotra Kuczka oraz strony paraolympic.org.pl